Świadectwo mojego życia

 

 

Chyba nadszedł czas, żebym opowiedziała swoją historię, choć wcale nie jest mi łatwo opisać to, co dzieje się w moim sercu.

Już jako dziecko byłam wpatrzone w siostry zakonne… w moim małym miasteczku znajduje się Dom Pomocy Społecznej prowadzony przez ss. Pallotynki, dlatego bardzo często można było je spotkać w sklepie, na ulicy czy po prostu w kościele. Pamiętam, że widząc ich uśmiechnięte twarze, myślałam, że muszą być szczęśliwe i bardzo fajne. I zawsze podobały mi się ich piękne stroje. Ale wtedy jeszcze tak naprawdę nic nie rozumiałam.

Moja przygoda z Panem Jezusem zaczęła się w 5 klasie podstawówki kiedy to moje koleżanki zaproponowały mi udział w spotkaniach Oazy. Ja za bardzo nie wiedziałam z czym to się je, ale zgodziłam się. I tak zaczęłam stawiam moje pierwsze kroki w mojej wierze. Później dołączyłam jeszcze do scholi, grałam na mszach św. , byłam blisko wszystkich spotkań w parafii, jeździłam na rekolekcje.  Pan Bóg zajmował w moim życiu pierwsze miejsce. Czułam Jego obecność i było mi raźniej żyć. Z Nim wszystkie moje kłopoty wydawały się błahe, bo przecież „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Był moim największym Przyjacielem i jedynym powiernikiem moich myśli.

Pierwsza myśl o życiu zakonnym pojawiła się w 3 klasie gimnazjum podczas wyjazdu na Misterium Męki Pańskiej do seminarium duchownego w Koszalinie. Pamiętam jak podczas przedstawienia tuż przede mną usiadła siostra zakonna (nie wiem nawet z jakiego była zgromadzenia). I wtedy poczułam takie ogromne pragnienie oddania się tylko Jezusowi,  takie wewnętrzne przekonanie, że ja też mam być Siostrą zakonną. Przestraszyłam się tych myśli i szybko zaczęłam je odsuwać od siebie. Jednak przedstawienia nie pamiętam w ogóle, bo cały czas toczyłam wewnętrzną walkę z moimi myślami.  Później po przedstawieniu była Adoracja, która jest moją najbardziej ulubioną formą modlitwy. Podczas adoracji najbardziej czuję obecność Boga i Jego działanie. Ale tym razem musiałam z niej wyjść, bo czułam się okropnie, nie mogłam patrzeć na Jego Najświętsze Oblicze… Nie wiem czemu… Może to był ten strach przed odpowiedzią. Pamiętam, że siedziałam wtedy  przed seminarium na ławce i cały czas płakałam.

Później moje losy się diametralnie zmieniły. Poszłam do liceum oddalonego 20 km od mojego miasteczka i chcą przechytrzyć Boga zaczęłam żyć „przyjemnościami” tego świata. Mój ból i rozterki chciałam zagłuszyć  głośnymi imprezami z przyjaciółmi,  alkoholem i innymi używkami. Poznałam kilka osób, które z łatwością wprowadziły mnie w swój świat i towarzystwo. Uczestniczyłam w tym wszystkim, ale czułam się źle, zawsze wchodząc gdzieś do ich „bunkrów” myślałam: co ja tu robię… Ale dalej pchałam się w to bagno. Szkoła trochę zeszła na margines.  Straciłam kontrolę nad własnym życiem… I tak z ułożonej grzecznej dziewczyny, mającej stypendia za wyniki w nauce i działalność społeczną stałam się opryskliwą małolatą, z którą ciężko było nawiązać kontakt. Nie muszę chyba dopisywać, że Bóg już w ogóle tam nie miał miejsca. Nie chciałam się już z Nim spotykać…

I tak było do pewnego wieczoru, kiedy moi przyjaciele posunęli się do czegoś, czego nie byłam w stanie wytrzymać, wybiegłam wtedy z płaczem… Pamiętam, że wtedy tak chciałam pobiec do kościoła, przytulić się do Jezusa, przeprosić Go za to wszystko, ale było już późno, nie było na to szans. Wróciłam do domu ostatnim autobusem i płakałam w poduszkę… następnego dnia pobiegłam do kościoła i długo klęczałam przed Bogiem prosząc Go o wybaczenie. Wyspowiadałam się i znowu zasiliłam grono Dzieci Bożych. Tym razem moja miłość do Pana Bogu była o wiele większa, wzmocniona.  Wiedziałam już, że bez Niego życie jest pustkowiem, jest jałowe i próżne… Jest dla mnie teraz najdroższą osobą.

Tak było kiedyś. Dziś mam 25 lat, pracuję z ss. Pallotynkami, tymi samymi, które kiedyś jako dziecko tak podziwiałam. Moja praca wiąże się ze służbą drugiemu człowiekowi. Pracuję z dziećmi upośledzonymi umysłowo. I ta praca daje mi dużo radości. Skończyłam szkołę, mam przyjaciół. I mimo, że wszystko na pierwszy rzut oka jest ok. to ja ciągle czuję taką tęsknotę za Bogiem, ciągle wydaje mi się, że jest Go za mało w moim życiu, wciąż powraca ta myśl o byciu siostrą zakonną, o całkowitym oddaniu się Jemu. Wiem, że tą pustkę w sercu jest w stanie tylko On zapełnić. Mam w swoim sercu dużo miłości, by ofiarować biednym, chorym, cierpiącym, jestem wrażliwa na krzywdę innych. I jak kiedyś tak bardzo broniłam się przez tym wezwaniem Pana Boga, tak już wiem, że nie da Go się oszukać, On nie da spokoju, dopóki człowiek nie podda się Jego woli. Nie da się od tego uciec. Chyba, że chce się być nieszczęśliwym. Kiedy wyobrażam sobie siebie w habicie przepełnia mnie radość.  Gdy podczas adoracji powiedziałam: „Dobrze Panie Boże, widzę że z Tobą nie wygram, zgadzam się, zrobię co zechcesz”…. poczułam jak spada ze mnie cały ciężar, jak serce napełnia się spokojem i ogromną ulgą, jak w oczach pojawiły się łzy wzruszenia… Wzruszenie wobec miłości Boga, tej nieskończonej Miłości, która pokonuje grzech i zawsze przebacza…. Miłości, która nigdy nie odrzuca… ale zawsze czeka z otwartymi ramionami, aby przytulić swoje dziecko.

Moja historia jeszcze się nie skończyła, ale mam nadzieję, że zrobię wszystko, aby moja decyzja była zgodna z Wolą Bożą. Podziwiam te osoby, które już odpowiedziały na wezwanie Boże: „Pójdź za mną”.  

 

Śluby s. Moniki i s. Joanny

 

Witajcie moi kochani, chciałam się z Wami podzielić wrażeniami z wczorajszych ślubów, w których miałam okazję uczestniczyć.

 

Odbyły się one w Gnieźnie. Pojechałam tam razem z Siostrami Pallotynkami, z którymi pracuję.

Jedna moja bliska Siostra składała I profesję, a druga też mi nieobca składała już profesję wieczystą. Uroczystość była cudowna.

 

Chciałam tu zaznaczyć, że tydzień temu byłam świadkową na ślubie mojej przyjaciółki z pracy i tak wcześniej sobie myślałam, że będzie to dobry czas, żeby ocenić jak moje serce się zachowuję podczas tych dwóch różnych uroczystości. Jak już pewnie wiecie, chcę wstąpić do zakonu, ale ciągle męczy mnie taki wewnętrzny strach, że sobie tam nie poradzę, który hamuje mnie przed podjęciem tej ostatecznej decyzji.

No i tak, podczas ślubu mojej przyjaciółmi myślałam, że coś mnie ruszy, w sensie, że sobie pomyślę, że też tak bym chciała. I byłam w takim szoku jak moje myśli były zwrócone zupełnie w innym kierunku. Stojąc za Panną Młodą byłam pewno, że ta Droga nie jest moją, że nie jestem do tego powołana. JESTEM TEGO PEWNA. Patrzyłam na obraz Jezusa i wiedziałam już o co chodzi.

 

No i wczoraj wyjechaliśmy tam o 6 rano. Bardzo przeżywałam ten wyjazd już od kilku dni. Siostry przywitały mnie bardzo serdecznie, zjadłyśmy śniadanie i pojechałyśmy do kościoła parafialnego na śluby. Uroczystość była przepiękna, podczas składania ślubów moje serca waliło jak oszalałe, nie wiedziałam co się dzieje, łzy same napływały do oczu. Po raz kolejny, ale tym razem już tak bardzo mocno poczułam, że to jest moje miejsce, że właśnie takie śluby chcę złożyć, nie walczyłam nawet z myślami, po prostu trwałam i słuchałam jakie cuda dzieją się przede mną. Była piękna homilia i dużo ciepłych słów. No i jak sobie myślałam na końcu mszy, że chyba się zdecyduję, ale co zrobić z tym strachem, to nagle słyszę jak Ksiądz przed błogosławieństwem mówi: "Widzę, że jest tu kilka młodych osób, może wśród nich są takie, które również zastanawiają się lub od dawna zastanawiały nad życiem zakonnym, ale boją się, mają obawy. Chcę Wam tu powiedzieć, nie bójcie się, z Bożą pomocą dacie radę. ODWAGI"... Bóg jest wielki, życzę Wam i sobie właśnie tej odwagi.